Okna kamienic były szeroko zamknięte. Odcięły się od
ponurego, majowego świata, zamknięte w sobie i milczące.
Proste, czarne trzewiki kobiet,
stukały o kocie łby, którymi była wybrukowana ulica. Gdzieś na rogu Klonowej
mały gazeciarz krzyczał:
- Gazety! Gazety! Kupujcie i czytajcie co nowego! Gazety!
Przezornie wszystko było
zwyczajne i spokojne. Ludzie śmiali się i żartowali. Jednakże to była jedynie
przykrywka. Pod sztuczną maską wesołości krył się jedynie strach i
zaniepokojenie.
Długie, smukłe nogi, wokół
których układała się prosta, czarna spódnica maszerowały szybko. Zbyt szybko.
Jakby przeczuwały, że coś się stanie, jakby wiedziały…
- Ludzie! Łapanka! – Krzyknęła ich właścicielka i zaczęła biec.
Rozległy się pierwsze strzały,
szczekanie wilczurów i okrzyki w tym złowieszczym języku. Spojrzenia innych
wyrażały bezgraniczne przerażenie. Kobiety z dziećmi rzucały się do drzwi
wprost żebrząc o pomoc.
Nikt jednak nie był aż tak
dobry aby otworzyć. Zatwardziałe serca polskie zamknęły się na innych. Lata
niewoli pod zaborami i nagły wybuch wojny, zmieszał do reszty ich uczucia. Nikt
nie wiedział czy być może jutro najbardziej zaufany przyjaciel nie okaże się
wrogiem.
Każdy w panice próbował się
uratować. Każdy, ale nie długonoga dziewczyna. Z pewnością podążała w jedną
stronę, tracąc z oczu i Niemców i uchodzących Polaków.
Będąc już pewna, że nikt jej
nie ściga, zbliżyła się cicho do ciężkich, masywnych podwoi kamienicy i właśnie
miała zapukać, gdy ktoś krzyknął za nią ze szwabska:
- Tu jest!
Ale dziewczyna szybkim,
sprawnym ruchem wyjęła nagle z czarnej torebki rewolwer i wymierzywszy go we
wroga powiedziała chłodnym, donośnym głosem:
- Za napaść na państwo polskie skazuję cię na śmierć!
Z pistoletu huknęło. Kula
pomknęła prosto do celu, a Niemiec padł na bruk niczym rażony gromem. Panna
spojrzała tylko na niego beznamiętnie. Jednak gdzieś bardzo głęboko, tam gdzie
kończy się Honor, a zaczyna Sumienie, jej serce pękało po raz kolejny.
Z wyrzutami o tę śmierć
odwróciła się do drzwi i zapukała. Nie było to jednak takie zwykłe puknięcie.
Składało się z masy ułożonych wcześniej sekwencji niby jakiś sygnał.
Po chwili rozległ się za
dębowymi drzwiami głęboki, nieco szorstki, męski głos:
- Kto tu?
- Jaskółka – odpowiedziała dziewczyna.
Drzwi otworzyły się.
Dziewczyna ujrzała wysokiego
chłopaka o orlim nosie, nieco zwichrzonych, ciemnych włosach i oczach
błękitnych, pełnych uwagi.
- Cześć Antek! – Zawołała.
On z kolei zobaczył Jaskółkę.
Marię Jaskólską, dziewczynę młodą i niezwykłą. Czarne, długie włosy nosiła
ciasno splecione nad czołem i ukryte pod małym, granatowym kapelusikiem. W
jasnej, delikatnej twarzy widniały szare, mądre oczy jakże harde i piękne.
Antek spojrzał na nią z
uwagą i zapytał:
- Co cię zatrzymało? Od Harfnera miałaś od razu przyjść tu. A co, znowu
łapanka?
Marysia przytaknęła. Harfner często wyznaczał łapanki, a ona nie
potrafiła nic nie mówić niewinnym ludziom.
Nie czekając na zaproszenie
wślizgnęła się do środka. Korytarzyk był długi i ciemny. W półmroku dało się
jednak dostrzec niewyraźny zarys portretów na ścianach, komódek i znajdującego
się w rogu stojaka na parasole.
Ściągnęła kapelusz i
położywszy go na komódce odwróciła się do Antka i zapytała:
- Hetman już jest?
- Taak… - Odpowiedział przeciągle chłopak. - A co ci tak do niego śpieszno?
Jaskółka przekrzywiła głowę i ze śmiechem powiedziała:
- Zazdrośnik! To co, jest w salonie?
- Mhm, idź już!
Marysia wygładziła spódnicę i
przybrawszy formalny wyraz twarzy wkroczyła do saloniku. Jak zwykle tonął on w
cieniach. Ciężkie, żółtawe zasłony były zaciągnięte, więc jedyne znajdujące się
tam okno nie dawało światła. To był jeden z tych niewielu domów, tak gustownie
urządzonych. Wzdłuż ścian stały dębowe komody, a w rogu wysoki zegar z
gablotką. Na środku miał swe miejsce potężny stół, okryty białą serwetą. Za
nim, w dużym, obitym skórą fotelu siedział major Makowiecki zwany również
Hetmanem.
- Siadaj Jaskólska. Mam dla
ciebie ważną wiadomość – zapowiedział.
Dziewczyna zajęła miejsce po drugiej stronie stołu i zerknęła na majora. Odkąd go znała przypominał
jej Piłsudskiego. Te same wąsy, podobne brwi i ten wyraz oczu. Zawsze ubrany
był w czarną, wojskowa kurtkę i wysokie buty.
- Jaka to wiadomość szefie? –
Zapytała. – O co chodzi t y m razem?
Hetman sięgnął po dużą teczkę i wyciągnął ze środka parę papierów i
zdjęcie młodej kobiety. Gdyby miało ono kolory kobieta miałaby na pewno jasne,
jak u cherubina loki i usta pomalowane na mocny kolor.
- Anna Dubońska. Od
roku w konspiracji niemieckiej